- Mówienie, że Unia Europejska nie pomaga Polsce w walce z epidemią koronawirusa, to wprowadzanie ludzi w błąd. Ta pomoc jest ogromna, na niespotykaną dotąd skalę – mówi Marek Prawda, dyrektor Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.
„Musimy radzić sobie w tej chwili sami. Nie otrzymujemy kompletnie żadnej zewnętrznej pomocy” – mówił w marcu prezydent Andrzej Duda. Polski rząd nadal sugeruje, że z epidemią koronawirusa właściwie musi radzić sobie sam.
Dla mnie tego typu wypowiedzi najważniejszych ludzi w państwie są kompletnie niezrozumiałe.
W takim razie UE pomaga, czy nie?
Oczywiście, że tak. Skala tej pomocy przekracza wszystko, co znamy z historii wspólnoty. W obecnym stanie prawnym UE zrobiła tyle, ile mogła. A może udzielać pomocy w granicach budżetu, na który zgodziły się państwa członkowskie długo przed obecnym kryzysem. A zatem na pierwszym etapie policzono wszystkie niewykorzystane środki, czyli to, czego kraje UE nie zdążyły wydać w kończącej się perspektywie finansowej. Bo Unia pracuje w rytmie siedmioletnim. Postanowiono te fundusze przekierować szybko na działania związane z pandemią. Poza tym darowano wielu krajom rozmaite niewykorzystane zaliczki, które musiałyby w najbliższych miesiącach zwracać. Sięgnięto także do rezerw i różnych funduszy na czarną godzinę. I te wszystkie środki mogły być użyte przy maksymalnie uproszczonych procedurach, bez konieczności wkładu własnego, co jest szczególnie ważne dla zadłużonych samorządów. Poza tym, Unia zaczęła tworzyć nadzwyczajne zapasy środków medycznych, organizować wspólne przetargi oraz powroty obywateli państw UE z innych kontynentów do domu.
Trwają obecnie prace nad tzw. Funduszem Odbudowy. O co chodzi?
O prawdziwie wielkich pieniądzach można mówić od chwili uruchomienia narzędzi ekonomicznych. Spodziewamy się, że załamanie będzie miało charakter tymczasowy, ale chodzi o to, żeby nie zaszkodziło ono trwale gospodarkom. Tu najważniejszym i gorąco dyskutowanym instrumentem pomocy jest właśnie tzw. Fundusz Odbudowy, pomyślany jako uzupełnienie budżetu na nową „siedmiolatkę”. Ma nam pomóc w ożywieniu gospodarek po załamaniu. Jest to plan gigantycznego zapożyczenia się przez KE, która wyemituje obligacje pod gwarancje swojego budżetu.
O jakiej kwocie mowa?
Ostateczny kształt funduszu rozstrzyga się właśnie w tych dniach. Kanclerz Niemiec i prezydent Francji zaproponowali 500 mld euro. Byłyby to środki przede wszystkim kierowane do krajów najsilniej dotkniętych skutkami pandemii, czyli rozdzielane według potrzeb, a spłacane po 30 latach lub nawet później według klucza liczenia składek. Nieprzypadkowo mówi się więc o „planie Marshalla dla krajów UE”, bo mamy do czynienia z pomocą absolutnie bezprecedensową. A ze względu na dopuszczenie na wielką skalę dotacji, a nie tylko pożyczek, mówi się o możliwych skutkach ustrojowych dla UE.
W takim razie dlaczego polski rząd utrzymuje, że pomoc z Brukseli jest nikła?
Jeżeli skala unijnej pomocy jest pomniejszana, przemilcza-na czy relatywizowana, to w oczywisty sposób przeczy to faktom. Wygląda na przygotowywanie gruntu do tezy, że Polsce nie opłaca się już być w Unii, że sami lepiej sobie po-radzimy. To przypomina do złudzenia debatę brytyjską, która zaczęła się wiele lat temu i wiemy, jak się skończyła.
Pana zdaniem rząd może chcieć „skorzystać” z sytuacji i przygotować grunt pod polexit?
Ja oczywiście nie chcę tego zakładać. To podobieństwo jest może przypadkowe, ale bardzo wyraźne. Oceniając kwestię przemilczania nie sposób nie zauważyć, że jest to podobne do tego, co robili Brytyjczycy. Spędziłem wiele lat w Brukseli i pamiętam, jak przedstawiciele rządu w Londynie przyjeżdżali z apelem, aby to i tamto im dać, zapewnić szczególne rozwiązania, ponieważ mają tak bardzo antyunijne społeczeństwo, że muszą je jakoś przekonać do UE.
W Brukseli odpowiadano wtedy: „Ale przecież wy najpierw temu społeczeństwu obrzydziliście Unię. A teraz przyjeżdżacie i narzekacie?”.
Jaka jest skala pomocy, którą Unia zapewnia państwom członkowskim?
Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen mówiła w kwietniu o kwocie 3 bilionów euro, jako wspólnej odpowiedzi Europy, instytucji i państw, na pandemię. Oczywiście jest bardzo trudno dodawać wszystkie składowe tej pomocy. Mamy tu zarówno dotacje przyznane z budżetu unijnego, jak i niskooprocentowane kredyty, gwarancje, instrumenty solidarnościowe. Są wreszcie fundusze tylko dla członków strefy euro. Do tego dochodzi Fundusz Odbudowy, którego wartość może przekroczyć pół biliona euro. To będzie w każdym razie kosmiczna suma.
Ile pieniędzy do tej pory skierowano do Polski?
W pierwszych tygodniach pandemii stworzono pakiet o wartości 55 mld euro. Z tego na Polskę przypadło ponad 13 mld. To był największy udział jednego państwa w całej tej kwocie. Stworzono wiele nowych instrumentów, z których szczególnie takie kraje jak Polska mogą obficie korzystać. Na przykład podniesiono moc kredytową Europejskiego Banku Inwestycyjnego. To ma dać 200 mld euro dla małych i średnich przedsiębiorstw w całej Unii Europejskiej. Jest program tanich pożyczek, w ramach 100-miliardowego funduszu na rzecz utrzymania istniejących miejsc pracy i ochrony pracowników.
Minister Zdrowia Łukasz Szumowski narzekał, że maseczki, które Polska dostała z transzy UE, nie spełniają norm europejskich.
KE informowała dużo wcześniej, że chińskie maseczki nie mają certyfikatu europejskiego, a ich standard miał tylko „odpowiadać” określonemu standardowi według naszych kryteriów. Mając taką wiedzę państwa członkowskie przyjęły te maseczki, a następnie, jak Polska, prosiły o kolejne dostawy.
Czyli faktycznie te maseczki są wadliwe?
Bruksela czeka na ostateczne wyniki badań. Ale po sygnałach z Polski, Holandii, a ostatnio także z Belgii, wstrzymano dalszą ich dystrybucję. Jeżeli okaże się, że te maseczki nie spełniają norm, UE będzie domagać się od producenta chińskiego ich wymiany. Warto dodać, że maseczki były zakupione przez KE ze środków na sytuacje nadzwyczajne, więc były one przekazane państwom członkowskim nieodpłatnie.
Unia Europejska zareagowała na epidemię opieszale? Takie zarzuty formułują politycy nie tylko z Polski.
Fakty są takie: 9 stycznia państwa członkowskie zostały powiadomione, że istnieje poważne zagrożenie epidemią. 17 stycznia komitet ds. bezpieczeństwa zdrowia zebrał się i rozmawiał o tym, co jako UE będziemy robić, jeżeli do epidemii dojdzie. 4 lutego odbyło się kolejne spotkanie, na którym Komisja zapytała już wprost – czego potrzebuje dane państwo. Tyle, że wtedy kraje nie były specjalnie „rozmowne”. Wszyscy mówili, że jest dobrze, bo nikt nie zdawał sobie sprawy ze skali zagrożenia. 31 stycznia KE ogłosiła apel do wszystkich krajów – jeśli robicie jakieś badania, które mogą pomóc w walce z być może nadchodzącą epidemią, to szybko nas o tym poinformujcie. My do tych badań wam dopłacimy.
Działania KE rozpoczęły się więc jeszcze zanim okazało się, że sytuacja jest bardzo poważna. Unia zorganizowała też wspólne zakupy sprzętu medycznego. W dwóch pierwszych zakupach Polska nie uczestniczyła. Włączyła się do zbiorowych przetargów dopiero na późniejszym etapie.
Pomoc dotyczy tylko niektórych gałęzi gospodarki?
Jest ona przeznaczona dla wszystkich sektorów. To jest pomoc bardzo szeroka. Na początku maja KE opublikowała pakiet dopłat do prywatnego przechowywania w sektorach mleczarskim i mięsnym. To było bardzo wyczekiwane przez rolników, którzy zaczęli gromadzić nadwyżki m.in. mleka czy masła. Sama informacja o pomocy z UE już zahamowała spadek cen. Uruchomiono 30 mln euro, a to nie jest ostatnie słowo. KE reaguje na to, co dzieje się we wszystkich sektorach.
A jeśli chodzi o pomoc polskiej służbie zdrowia?
Marszałkowie województw złożyli deklarację, na co – w ramach pomocy służbie zdrowia – chcą wydać lub już wydali 1,2 mld euro z 13 mld, które przypadły Polsce. Ze środków, które wydano centralnie, jak dotąd około 550 mln poszło na służbę zdrowia.
Jak Pana zdaniem zmieni się Unia po pandemii?
Dzisiaj przedstawia się dwa warianty. Jeżeli kryzys będzie dłuższy, jeśli dojdzie do trwałego osłabienia gospodarek, to można obawiać się sojuszu protekcjonistów, budowniczych murów, zwolenników odgradzania się. To będzie niekontrolowana ofensywa nacjonalizmu. Mogłaby ona doprowadzić do załamania handlu i ograniczenia współpracy międzynarodowej. Jest to czarny scenariusz, ale trzeba go niestety brać pod uwagę.
A ten lepszy scenariusz?
Ja obstawiam, że załamanie będzie krótsze. Na to wskazują ostatnie prognozy. Po kilku miesiącach nastąpi szybkie odbicie. A jak zmieni się Unia? Myślę, że w tym scenariuszu doszłoby do korekty kursu, na jakim UE się znajduje, do próby zasypania podziałów, które już zdążyły się wytworzyć. Te podziały mogą wynikać z odblokowanej na czas pandemii pomocy publicznej – w niektórych krajach będzie ona duża, w innych nie. To mogłoby kompletnie zaburzyć funkcjonowanie wspólnego rynku. Stąd nadzieje, że szczodry Fundusz Odbudowy mógłby te różnice wyrównywać. Jeżeli nie zrobimy poważniejszej reformy UE, to będziemy dryfować w kierunku kolejnych kryzysów. Integracja zatrzymała się w pół drogi. Jeśli nie przyspieszy, to pojawi się widmo rozpadu wspólnoty. Wobec tego będą naciski na przyspieszenie integracji – dokończenie reformy unii gospodarczej i walutowej, w jakimś zakresie także na uwspólnotowienie długów. W momencie wychodzenia z kryzysu bardzo szybko okaże się, że dużo łatwiej jest to robić wspólnie niż samemu. W ogóle pandemia dobitnie nam pokazała, na czym polega sens bycia razem.